RYNEK
Idąc w stronę Rynku wiemy, że po prawej stronie znajdowała się apteka, która już w 1854 roku istniała. W piwnicach apteki mieściła się fabryka wódek, a jeden z trunków tu wytwarzanych nosił nazwę „Krobianka”. Do dnia dzisiejszego istnieje szerokie wejście do tych piwnic w celu wytaczania antałów ze spirytusem. Jeszcze z 30 lat temu w pewnych odstępach Były wmurowane w ścianę kółeczka. Otóż przed wielu laty do tych kółek przywiązywano osiodłane konie, kiedy gospodarz udawał się do apteki po medykamenty. Podobne kółeczka były przed każdym wyszynkiem z piwem i wódką.
Rynek jeszcze w latach międzywojennych był wybrukowany polnymi kamieniami i często zarastał trawą. Do jej usuwania zgłaszały się biedne kobiety szukające jakiegokolwiek zarobku. Rynek był też miejscem straganowego handlu. Tutaj w każdą sobotę odbywały się targi płodami rolnymi. Dwa razy w roku, w okresie wiosennym i jesiennym, odbywały się jarmarki, na które zjeżdżali się kupcy z całego ówczesnego województwa. Po stronie zachodniej stały dwie figury: św. Floriana i św. Jana. Obie zostały zniszczone w latach okupacji hitlerowskiej. Nie wiem w jakiej intencji wystawiono posąg św. Jana, a nie św. Pawła, który jest patronem herbowym naszego miasta.
Nad całością własności obywateli Krobi czuwał w porze nocnej „legendarny” stróż miejski, nazwiskiem Kotula. Był on niepodzielnym władcą miasteczka, kiedy nocne mroki otulały ulice. Zimą Kotula ubrany był w długi kożuch, sięgający do samych kostek, przepasany szerokim skórzanym pasem, za którym wsuniętą miał trąbkę alarmową na wypadek pożaru. W kieszeni nosił natomiast fajansową gwizdawkę, z której regularnie, co godzinę, pohukiwał jak sowa maszerując ulicami miasta. Poza tym w ręku dzierżył halabardę, wzorowaną na wartownikach zamkowych z czasów średniowiecza. Powszechnie mawiało się „złodziejaszku zmykaj, bo Kotula idzie”. Jednakże nawet Kotula nie mógł ustrzec mieszkańców od drobnych kradzieży, tym bardziej, iż ówczesne oświetlenie gazowe dawało bardzo mało światła. O zmroku pracownik gazowni, Berus, pracujący na popołudniowej zmianie zobowiązany był do obejścia miasta i zapalenia 8 lamp gazowych. Stróż zasiadał we wgłębieniach kamienic wokół krobskiego rynku.
RATUSZ
Obecny budynek ratusza wzniesiono na miejscu poprzedniego, drewnianego, o którym brak dokładniejszych informacji. Wiadomo, że znajdowały się przy nim jatki i kramy, a zegarem miejskim z 1805 r. opiekował się początkowo miejski kat a później kowal. Obecny ratusz usytuowany jest w otwartej zabudowie w centrum prostokątnego rynku, zwrócony frontem w kierunku zachodnim. Jest budowlą murowaną, podpiwniczoną o dwóch kondygnacjach, wzniesioną na planie prostokąta, nakrytą czterospadowym dachem. Pośrodku dachu wyrasta czworoboczna wieża zegarowa zwieńczona krenelażem i poligonalnymi narożnymi wieżyczkami. Obie dłuższe elewacje ozdobione są trzyosiowymi ryzalitami zwieńczonymi attyką.
W elewacji frontowej w przyziemiu znajdują się dwubiegowe schody z Tarsem prowadzące do wnętrza budynku. Parter boniowany z oknami kwadratowymi w opaskach, na piętrze okna zamknięte półkoliście w profilowanych opaskach z gzymsikami. Na ścianie południowej znajduje się tablica ku czci powstańców wielkopolskich. Przy wschodniej elewacji gmachu urządzono mauzoleum upamiętniające 15 mieszkańców miasta rozstrzelanych w tym miejscu przez Niemców w dniu 21 października 1939 r.
ZEGAR
W dawnych czasach „zegar miejski” w tak małym mieście jak Krobia miał zupełnie inne znaczenie niż dzisiaj, gdzie może tylko jeszcze jest rodzajem ozdoby. Zegary ścienne i kieszonkowe nie znajdowały się jeszcze we wszystkich domach, a na wieżach kościelnych spotykano je przeważnie tylko w większych miastach, to też chronometr miejski, umieszczony przeważnie na ratuszu, był rzeczą bardzo ważną, podług niego bowiem regulowano wszystkie inne zegary w mieście. Takim, często starożytnym zegarem, który niekiedy był istne monstrum mechaniki, opiekował się zazwyczaj osobny urzędnik miejski. W Krobi był nim dozorca zegara i sikawek (Uhrsteller u. Spritzenmeister) Józef Tefelski, do którego obowiązków należało naciąganie zegara, porządne oliwienie jego mechanizmu, czyszczenie i dbanie o to, aby dobrze wskazywał godziny. Fachowcem Tefelski nie był, w ogóle ani
w Krobi, ani w Gostyniu i Poniecu zegarmistrza wówczas nie było.
W styczniu 1804 raportuje radca v. Hirschfeld, jako instancja przełożona magistratu krobskiego, do Poznania, że krobski zegar miejski znajduje się
„w bardzo złym stanie”, czyli że naprawa jego jest nieodzowna. Koszty naprawy oblicza się na 313 talarów (dla porównania całoroczna pensja burmistrza wynosiła wówczas 150 talarów). Kamera Poznańska uważała sumę tę za zbyt wygórowaną, wobec czego rawicki zegarmistrz Bischoff ofiarował się przeprowadzić naprawę za 210 tal. Hirschfeld jednakowoż powątpiewał o jego zdolnościach fachowych i postarał się o to, że pracę tę oddano znanemu mu osobiście zegarmistrzowi leszczyńskiemu Scholtzowi. W międzyczasie stwierdził jednak inspektor budowlany Dulitz w raporcie do Kamery, że zegar ten w ogóle już nie nadaje się do naprawy i że koszty naprawy równałyby się kosztom zakupu nowego zegara. Wobec tego postanowiono, aby Scholtz zbudował nowy zegar, a gdy magistrat krobski szczęśliwie utargował jeszcze 50 tal., ugodzono się na cenę 200 tal.
z warunkiem, że Scholtz otrzyma stary zegar na własność. W początku kwietnia zatwierdziło ministerstwo zamówienie to, wobec czego wypłacono zegarmistrzowi zaliczkowo 100 tal.
Jak zegar ten był wykonany, jak wyglądał, czy wybijał godziny, wszystko to jest niewiadome. Przeszło rok pracował nad nim zegarmistrz, miał on przecież być dziełem trwałem, na którem można by polegać. W grudniu 1805 był wykończony i ustawiony w Krobi, przypuszczalnie na strychu ratusza (wówczas ratusz nie posiadał prawdopodobnie wieży). Przy tej sposobności stwierdził jednak zegarmistrz, „że Tefelski nie posiada odpowiednich wiadomości, aby móc się z dziełem tem obchodzić”. Swoje wątpliwości zakomunikował radcy Hirschfeldowi, nadmieniając, że jego zdaniem mistrz kowalski Daniel Schulz „znacznie lepiej do tego się kwalifikuje”. Hirschfeld dał to dalej do Poznania, Kamera do Berlina, a ministerstwo poleciło (28. 01. 1806) funkcje „dozorcy zegara” oddać kowalowi. Najdrobniejsze nawet sprawy szły wówczas do Berlina do rozstrzygnięcia — co nam wydaje się dziś dziwne — lecz „dozorca zegara” był personą magistracką a jako taki mógł być angażowany i zwalniany tylko za zgodą ministerstwa. W ten sposób postarano się o należytą opiekę nad miejskim zegarem.
W dokumentach wymienia się, że w Krobi w połowie XIX wieku – było zaledwie 208 domów, a ratusz już od wielu lat był w stanie katastrofalnym (obiekt drewniany z wieżą i zegarem miejskim). Stary, bardzo zniszczony ratusz był drewniany, piętrowy z wieżyczką, na której najpierw wisiał dzwon, a dopiero później zegar miejski (tylko bogate miasta stać było na zakupienie zegara). Obok ówczesnego ratusza znajdowała się waga z przybudówką,
w której znajdował się sprzęt przeciwpożarowy i pomieszczenie dla dozorcy – dzwonnika (w jednej osobie). Dzwonnik musiał każdej nocy stróżować na wieży i wszczynać alarm w razie pożaru. Prócz dzwonnika miasta pilnowało w nocy dwóch stróżów miejskich, a w dzień dwóch „pachołków”. Miasto miało własnego kata i szubienicę przy drodze po lewej stronie w kierunku Gostynia, za kościołem św. Idziego. Na stronie południowej ratusza stał pręgierz. Zachowała się liczna korespondencja na temat pokrycia drewnianymi gontami ratusza i wielu domów w Krobi, które były łatwopalne. Miasto prosiło władze w Berlinie by ogłosić konkurs na roztwór chemiczny, którym można by nasycić gonty, by się nie paliły. Nie uzyskało jednak zgody ani Kamery Poznańskiej ani Ministerstwa Budownictwa w Berlinie (Ober – Bau – Departament).
W ratuszu było też więzienie, którego nie opalano, a wyżywienie dla więźnia dostarczały każdego dnia rodziny. Od 1794 roku do połowy XIX wieku siedzibą władz miasta było prywatne mieszkanie. Na miejsce zrujnowanego ratusza w 1845 roku zbudowano nowy, w stylu pseudoromańskim. Rozpoczął się wówczas ważny przełom w budowie domów (i ratusza), bo władze pruskie złagodziły przepisy prawa budowlanego. Powstaje wiele domów z tzw. muru pruskiego, już nie pokrywanych gontami lecz dachówką lub papą. Pozwolono budować obok domów studnie zaopatrujące gospodarstwa w wodę, utwardzono kamieniami ulice w mieście.
15 września 1886 roku wybuchł w mieście pożar, który pochłonął 9 budynków i 13 zabudowań gospodarczych. Dopiero pod koniec XIX wieku zaczęto w Krobi likwidować budynki z muru pruskiego i stawiano budynki murowane z cegły. Brukowano boczne uliczki, wybudowano szkołę i kościół ewangelicki, dworzec kolejowy i dworzec miejski oraz młyn parowy. Nastąpił znaczny rozwój rzemiosła (było w Krobi wówczas 7 cechów rzemieślniczych). W mieście było 11 szynkarzy, 1 destylator, 1 karczmarz, 16 szewców, 3 kowali, 3 młynarzy z wiatrakami, 3 murarzy, 8 krawców, 2 olejników, 11 gorzelników i 31 piwowarów. W kasie miasta w 1815 roku było pusto. Kiedy ponownie władzę przejęli Prusacy wprowadzono cło brukowe, jarmarczne, ziemie miejskie dzierżawiono. W dzierżawę oddawano również stawy, które przeznaczano na hodowlę ryb. Kolejny pożar miasta spowodował, że nakazano likwidację wszystkich stodół w mieście i trzeba było je przenieść na tereny wolne od miejskiej zabudowy, do zachodniej części miasta, gdzie dawniej była wieś Jadamowo.